7°   dziś 11°   jutro
Czwartek, 25 kwietnia Marek, Jarosław

Konkurs poświęcony słowackim legendom

Opublikowano 18.04.2021 05:03:00 pan
0 3557

Miejska Biblioteka Publiczna w Limanowej zaprasza dzieci do udziału w konkursie plastycznym, organizowanym w ramach mikroprojektu "Literatura bez granic - transgraniczne związki literackie.

Udział w konkursie polega na zapoznaniu się z trzema słowackimi legendami, a następnie wykonaniu dowolną techniką plastyczną ilustracji związanej z jedną z nich. 

- OLechu, o śpiących rycerzach w Tatrach i o słynnym Janosiku... Te właśnie legendy poznają dzieci ze Słowacji. My poznamy to, co najbliższe dla regionu Dolnego Kubina. Legenda o Jaskiniach Babiej Góry, o górach - Pilsko i Tanecznik oraz o Polskim królu i zbójnikach – wyliczają organizatorzy. - Zapraszamy do przeniesienia się razem z magicznymi legendami w malowniczy region Dolnego Kubina – zachęcają. 

Na prace Miejska Biblioteka Publiczna w Limanowej czeka do 30 czerwca. Mogą być dostarczone osobiście lub drogą pocztową. Pytania można kierować mailowo na adres instruktor@mbp.limanowa.pl, telefonicznie: 18 3372140. Wszystkie informacje są również dostępne na stronie internetowej MBP w Limanowej

Zobacz również:

Poniżej zamieszczamy treść słowackich legend. 

Eva Kurjaková: Jaskinie Babiej Góry

Jak opowiadają ludzie mieszkający pod Babią Górą, na górze tej znajdują się jaskinie, do których mało kto odważy się wejść, ponieważ tutejsi ludzie bardzo boją się smoków, które je zamieszkują. Gdyby tylko się tak nie bali, szybko zorientowaliby się, że te jaskinie są tak naprawdę korytarzami umożliwiającymi przejście z jednej strony Babiej Góry na drugą.

O istnieniu jednego z takich przejść przekonał się odważny Wołoch. Pewnego razu, gdy wypasał owce, natrafił na wejście do jakiejś jaskini. Długo przed nim stał, bo bał się wejść do środka. Przez głowę przebiegały mu myśli o smokach, o których słyszał od starszych ludzi we wsi. W końcu jednak odważył się i wszedł do jaskini. Wąskimi korytarzami pomiędzy olbrzymimi ścianami skalnymi szedł coraz dalej i dalej. Kiedy w jaskini zrobiło się ciemno, zapalił smolną pochodnię i po omacku dotykając ścian, posuwał się do przodu.

Im dłużej przebywał w ciemnościach, tym bardziej tracił odwagę i chciał zawrócić. Niestety zorientował się, że zabłądził i nie był w stanie znaleźć drogi powrotnej. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak tylko iść dalej. Długo błądził w tej podziemnej jaskini, aż przeszedł pod trzema wierchami. Już myślał, że przyjdzie mu pod ziemią w tych ciemnościach złożyć swoje kości, kiedy nagle usłyszał nad sobą ludzkie głosy. Zaczął krzyczeć, uderzać w skały wokół siebie, aż usłyszeli go juhasi, którzy na górze paśli owce na hali. Kiedy usłyszeli ludzki głos dobywający się spod ziemi, najpierw się przestraszyli, ale gdy wołania nie ustawały, zaczęli kopać, aż dotarli do wystraszonego pasterza i odkopali przejście. Kiedy Wołoch opowiedział im, jak pobłądził w Babiej Górze i skąd przyszedł, na początku mu nie uwierzyli. Jednak później kilku z nich zdecydowało, że wejdą razem z Wołochem do jaskini. Mądry baca z polskiej hali dał im na drogę kłębek wełnianych nici, aby w drodze powrotnej nie pobłądzili w podziemiach i mogli znaleźć właściwą drogę.

Kiedy przeszli pod trzema wierchami, wyszli na halę, na której wcześniej orawski pasterz pasł swoje owce i tym sposobem przekonali się, że mówił on prawdę. W orawskim szałasie zostali ugoszczeni serem i odświeżającą żętycą, po czym poszli spać. Orawski baca dał im na pamiątkę serduszka z wędzonego sera i drewniane czerpaki, aby po drugiej stronie uwierzyli im, że przeszli podziemnymi korytarzami aż do orawskiej bacówki. Bo tak pięknie ozdobione serowe serduszka może zrobić tylko baca z orawskiego szałasu pod Babią Górą. A czerpaki wyrzeźbione z drewna były ozdobione pięknym, orawskim ornamentem.

Śladami rozciągniętej nici juhasi z polskiej bacówki wrócili przejściem pod Babią Górą z powrotem na swoją halę, a gdy potem zmierzyli rozciągniętą nić, okazało się, że jest niesłychanie długa.

Renáta Matúšková: Polski król i zbójnicy

Przez pewien czas Matej unikał ludzi i żył w górach zupełnie sam. Był bardzo nieszczęśliwy, że jego druhowie zakończyli ziemską wędrówkę w tak marny sposób – gdyż ulegli przewadze pandurów. Obraził się na cały świat. Przygotowywał się do odwetu, ponieważ chciał pomścić swoich druhów, ale sam na razie nie mógł wiele zdziałać. Jednak nie trwało to zbyt długo. Klinovský znowu zorganizował grupę zbójników, dużo liczniejszą i dużo silniejszą. Górne i Dolne Państwo Orawskie miało się czego obawiać i nie mogło już spać spokojnie. Mieszkańcy mieli powody, żeby trząść się ze strachu przed bandą Mateja. Zbójnik z radością napadał na właścicieli ziemskich i bogatych kupców. Zrabowany towar chował w jaskiniach, czasem zakopywał w górach, a nawet porozumiał się z panem na Zamku Orawskim i część łupów odwoził do niego. Zbójował właściwie bez konsekwencji, bo z jego przyzwoleniem.

Mateju, nie musisz się niczego obawiać, bo zawsze będę stać za tobą, nic ci się nie stanie. Jeżeli tylko coś mi przywieziesz, to możesz na mnie polegać”, pan Stefan cieszył się na myśl o przyszłych łupach. „Wierzę, że skutecznie mnie ochronisz, panie. Zbójować będę tak długo, aż nie pomszczę moich druhów. To przysiągłem nad ich grobami i swojego słowa dotrzymam”, odchodząc, odpowiedział panu na Zamku Orawskim.

Część zbójeckiej bandy czekała w pobliżu zamku, a druga część była dobrze ukryta w górach. Harnaś zawsze sam wkraczał na dziedziniec Zamku Orawskiego, bo nie chciał nikogo narażać. Zbójnicy wsiedli na konie i odjechali. Po chwili wydało im się, że w lesie słychać jakieś głosy. Były stłumione, dochodziły z daleka. Schowali się więc za drzewa i czekali, co się wydarzy.

To mi się nie podoba, nie mówią po naszemu”, wyszeptał harnaś. „Przecież mówią po polsku. Doskonale, teraz jest noc i są u nas... Może to jacyś zbójnicy?”, uśmiechnął się Ondrej. „Nie opowiadaj, tylko sam zobacz, co to za zbójnicy, zobacz, jak po pańsku są ubrani”, zwrócił mu uwagę Matej. „No tak, masz rację, teraz, kiedy moje oczy przywykły do ciemności, też to widzę. To są panowie, a nie jakaś biedota”, odrzekł zbójnik Ondrej. „Jeżeli więc sami się tu u nas zjawili i mają wozy załadowane aż po brzegi różnymi skrzyniami, to chyba nie pozwolimy im tak odjechać. Kiedy sami się o to proszą, to bierzemy. Błąkają się na darmo po lesie, na pewno nie potrafią znaleźć drogi do wyjścia. To dla nas okazja!”, zadysponował harnaś.

Jak postanowili, tak i zrobili. Poczekali, aż piękna karawana sama się do nich zbliży. „Hej, stójcie!”, krzyknął Matej. Ludzie jakby zamarli. Nadal siedzieli na wozach i nawet się nie chowali. Między ostatnim a przedostatnim wozem była kareta. Wyjrzał z niej pan, który jak tylko zorientował się w sytuacji, zaraz schował się z powrotem. Zbójników interesowały jedynie piętrzące się na wozie kufry. Od razu zaczęli je wyrzucać do lasu.

Zalękniony przewodnik nie mógł wykrztusić ani słowa. Panowie byli szczęśliwi, że nic im się nie stało i spokojnie mogą udać się w dalszą drogę. Matej część wozów wyładował do swojej kryjówki, a część łupu jeszcze tej samej nocy zawiózł do Orawskiego Zamku, do swojego mecenasa. W nocnej ciszy rozległo się głośne stukanie do bramy zamkowej. Dość długo trwało, zanim zaspany strażnik wystawił swoją rozczochraną głowę przez uchyloną bramę i zapytał, kto śmie w porze nocnej zakłócać spokój pana Stefana. Musiał szybko odskoczyć, ponieważ wozy już wjeżdżały na dziedziniec. „Co to za hałasy!”, krzyczał w ciemności pan na zamku, schodząc po schodach. „Wieziemy Wam skarby!”, krzyknął Matej, który po raz pierwszy zawitał na zamek razem z częścią swojej zbójnickiej bandy.

Pan Stefan wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył, kogo to diabli przynieśli na zamek. I do tego jeszcze Matej nie był sam! Zaraz chciał zrobić z tym porządek, bo tym, że harnaś poważył się tu sprowadzić bandę rozbójników, poważnie naruszył ich umowę. Ale widok wysoko załadowanych wozów od razu zmienił jego zdanie. „Mateju Klinovský, co mi tutaj przywiozłeś? Odważyłeś się napaść na samego króla?”, ucieszył się na widok złota pan na zamku.

Matej opowiedział mu, jak w lesie trafiła im się cudowna okazja, która sama pchała się w ich ręce, więc wcale nie musieli na nikogo po zbójecku napadać. Dobrowolnie wszystko oddano, aby tylko ocalić swoje życie. Stefan tylko pokręcił głową i nie do końca w to uwierzył. Jednak z drugiej strony Matej nigdy go nie okłamał. Rozstali się o świcie i zbójnicki harnaś wraz ze swoją bandą wrócił głęboko w góry.

Po kilku dniach głośno już było w Orawie o tym, jak łatwo zbójnicy ograbili polskiego króla, który uciekał ze swojego kraju z całym skarbem. Pan Stefan rzeczywiście miał rację. Matej Klinovský nieświadomie obrabował samego króla.

Eva Kurjaková: Pilsko i Tanecznik

Dawno, dawno temu pod szczytem, który nazywa się Pilsko, nie było wielu pól ornych. Pośród gęstych lasów znajdowały się polanki i miejsca nieporośnięte drzewami. Te puste tereny nosiły nazwę hal, na których pasło się bydło, szczególnie owce, ale również krowy oraz woły. Kiedy pod Pilskiem osiedlili się Wołosi, wypasali oni na halach ponad 1 500 owiec wołoskich.

Mężczyźni bardzo ciężko pracowali. Ścinali ogromne drzewa w pańskich lasach, ściągali je na brzeg rzeki i zbijali z nich tratwy, które następnie spławiali swoim panom większymi rzekami aż do dużych miast. Karczowali las, aby powiększyć teren pod uprawę zbóż, pracowali zarówno na pańskich, jak i na własnych polach, od świtu do zmierzchu motykami obrabiając ziemię, aby wydała jakiekolwiek plony. Wypasem bydła z kolei zajmowały się dziewczęta oraz młodzieńcy i chłopcy, którzy jeszcze nie dorośli do grona mężczyzn.

Wysoko w górach na halach, przydzielonych przez Państwo Orawskie, wsie miały swoje szałasy. To tutaj bacowie i juhasi od wiosny aż do jesieni wypasali wołoskie owce, z mleka których wyrabiali ser, bryndzę, żętycę i oscypki. Pasterze niejednokrotnie musieli zmierzyć się ze zbójnikami, którzy w gęstych, górskich lasach szukali kryjówek dla siebie i zrabowanych skarbów. Nieraz napadali na takie szałasy, w wyniku czego baca musiał oddać im sery, bryndzę, żętycę albo i owcę – w przeciwnym razie i tak sami by wszystko zabrali. Jeżeli tylko nie przegonili ich dworscy pandurzy, zbójnicy chętnie siedzieli jeszcze przy ognisku, pili wino albo przepalankę, śpiewali razem z Wołochami i tańczyli z dziewczętami, które wypasały bydło na halach.

I właśnie dlatego, że na granicznych wierzchołkach gór królestwa Węgier i Państwa Żywieckiego zbójnicy i Wołosi często popijali i śpiewali, ten drugi co do wysokości szczyt Beskidu Orawskiego otrzymał swoją nazwę – Pilsko. 

Zbójnicy i pasterze z drugiej, polskiej strony często zazdrościli orawskim zbójnikom, Wołochom i bacom  ich zabaw na Pilsku, z którego daleko niósł się po halach śpiew i muzyka grana na dudach. Aby Orawianie też mieli im czego pozazdrościć, zaczęli oni urządzać na górze leżącej naprzeciwko Pilska swoje konkurencyjne spotkania z żywiołową, góralską muzyką i tańcami. Od ich przyśpiewek, piosenek, tańców i muzyki, które mieli usłyszeć Orawianie i im pozazdrościć, ludzie nazwali to miejsce Tanecznik. 

I tak do dziś stoją koło siebie, jako pamiątki z dawnych czasów, dwa wierzchołki góry o nazwie Pilsko, a niedaleko, już po polskiej stronie, leży polana Tanecznik. 

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Konkurs poświęcony słowackim legendom"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na kontakt@limanowa.in